Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Musimy natychmiast uciekać! Najwyższy czas! Musi pan zebrać wszystkie siły!
Pomogła mu się podnieść; oparty na jej ramieniu doszedł do drzwi, zeszli po schodach na dół. Szedł oszołomiony, niby we śnie, — w jakimś dziwacznym śnie, gdzie dzieją się rzeczy wręcz nieprawdopodobne.
Ale nagle coś mu się przypomniało. Nie mógł się powstrzymać od śmiechu:
— Biedny Ganimard, — nie ma do mnie szczęścia! A dałbym chętnie dwa grosze, żeby być świadkiem aresztowania mnie!
Przed bramą czekał automobil. Pomogła mu wejść do środka i rzuciła krótko szoferowi:
— Jazda!
Jechali szybko; — świeże powietrze i ruch oszołomiły zupełnie Lupina. Odzyskał pełną świadomość dopiero z chwilą, gdy znalazł się w swojem mieszkaniu, pod opieką zaufanego służącego, któremu młoda kobieta dawała półgłosem wskazówki.
— Idź sobie, — rzekł do służącego.
Że zaś i ona chciała odejść, ujął ją delikatnie za brzeg sukienki:
— Nie... proszę zostać... proszę mi to wyjaśnić... Ciotka nie wie o tem, że pani wróciła do mnie? Prawda?... Ale dlaczego pani mnie ocaliła? Dlaczego? Czyżby przez litość?
Milczała, z głową odrzuconą w tył, — zagadkowa, niedostępna. Tylko rysy twarzy jej jakoś złagodniały; w jej dużych, ślicznych czarnych oczach malowała się jakaś żałosna zaduma... Lupin zaczynał rozumieć, — zaczynał się domyślać, co się w jej duszy dzieje. Ujął ją za rękę. Ale odepchnęła go gwałtownie, niemal ze wstrętem.
— Zostaw mnie pan! — krzyknęła. — Czyż nie wiesz, że pana nienawidę?!
Spojrzeli sobie w oczy; Lupin zmieszany, — ona drżąca cała... Spłonęła nagle rumieńcem, — spuściła oczy. Lupin odezwał się łagodnie: