Przejdź do zawartości

Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Skoro mnie pani nienawidzi, trzeba było mnie tam zostawić poprostu!... Czemuż pani tak nie zrobiła?
— Czemu?... Czemu... Sama nie wiem...
Ukryła szybko twarz w dłoniach... przez palce kilka łez spłynęło cicho...
Wzruszony szczerze chciał przemówić do niej czule, pocieszyć ją, dać jej życzliwe rady, wyrwać z tego życia, jakie dotąd prowadziła...
Ale zrozumiał, że brzmiało by to śmiesznie w jego ustach... Milczał, a gdy podeszła ku drzwiom, nie próbował jej już zatrzymywać.
Przystanęła przy drzwiach, uśmiechnęła się do niego — i spuściwszy nisko głowę — wyszła.
Zadzwonił gwałtownie na służącego:
— Idź natychmiast za tą kobietą... Chociaż nie., zostań... Tak będzie jednak lepiej...
Siedział długi czas pogrążony w myślach, — przypominając sobie we wszystkich szczegółach tę dziwną, tragiczną, a wzruszającą przygodę, której omal nie przypłacił życiem.
A potem wziął lusterko i przeglądał się w niem z pewnem zadowoleniem. Choroba i ostatnie przejścia nie zostawiły na twarzy zbyt wyraźnych śladów.
— Co to znaczy jednak, — szepnął, być ładnym chłopcem!