Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

marzeniami przy świetle księżyca, przeświecającego przez aleje olbrzymich baobabów i tamarynd.
Ardavenę odwiedzał bardzo rzadko, zastając go zwykle przy pisaniu, lub czytaniu w izdebce małej, chłodnej, w której nie było nic więcej oprócz siennika i dzbanka wody. Tam też odnalazł tygrysa Mowdi, z którym był teraz w najlepszej zgodzie. Gdy tylko zwierz ujrzał Roberta, podchodził ku niemu, mrucząc przyjaźnie, a Darvel głaskał jego puszyste, czarno-żółte futro.
Inżenier czuł się tak dobrze w tem spokojnem ustroniu, iż nie żałował wcale świata, którego się wyrzekł dla samotni indyjskiej. Trzeba dodać, iż bramin nie myślał wcale gościowi swemu narzucać praktykowanych przez siebie i swoje otoczenie umartwień. Pożywienie było delikatne i wytworne, łącząc w sobie wykwint europejskiej i miejscowej kuchni.
Brakło mu tylko wiadomości o Ralfie, którego, nie mając bliższej rodziny, pokochał jak brata, — aby się czuć całkiem szczęśliwym. Użalał się na to przed braminem, przechadzając się z nim pewnego dnia w olbrzymiej galerji podziemnej, oświetlonej pochodniami, — a ten zapytał:
— Czy tak wiele ci zależy na tym, aby dowiedzieć się czegoś o Ralfie? Aby mu przesłać wiadomości o sobie?
— O tak! Bardzobym tego pragnął!
Ardavena pomyślał przez chwilę, potem rzekł:
— A więc dobrze! Zaspokoję to pragnienie: nietylko uspokoimy twojego przyjaciela, lecz zobaczysz go własnemi oczami. Niewolno ci jednak odezwać się do niego ani słowem!