Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czugę na ławce darniowej przed chatą, gdzie poprzednio siedział.
Tymczasem słońce wznosiło się coraz wyżej, jednak Marsjanie, pomimo swych puchowych ubrań, wygrzewali się w jego promieniach na progach swych chat, błogo uśmiechnięci.
Robert spostrzegł ze zdziwieniem, iż około trzydziestu ludzi było bardzo zajętych budową nowej chaty. Wkopawszy w ziemię cztery bukowe słupy, pletli teraz ściany i dach z trzciny, powoli, lecz z wielką uwagą i pilnością, co w robocie bywa nieraz lepszem, niż nerwowy pośpiech. Staruszek w bronzowych piórach wytłomaczył Robertowi na migi, iż mieszkanie to miało być dla niego przeznaczonem, czem ten ostatni uczuł się wzruszonym i rozrzewnionym.
— Oto dzicy — pomyślał — którzy przechodzą cywilizowanych ludzi dobrocią i delikatnością!
I wstyd go ogarnął na wspomnienie walk o pieniądz i potęgę, wszystkich okrucieństw, jakich widownią jest Ziemia... Uczuł jednak pewną dumę, myśląc, jak hojnie będzie mógł obdzielić różnemi umiejętnościami tych biedaków, którzy nie znali nawet użytku ognia, żywiąc się surowem mięsem i takiemiż roślinami.
Zauważył, iż mowa tubylców składa się wyłącznie z samogłosek, lecz chciał wiedzieć imiona starca i dziewczyny; pocałował ją więc w rękę (co jej zdawało się być nader przyjemnem) i po długiej mimice dowiedział się, iż imię jej było Eoja.
Następnie z równą grzecznością zapytał staruszka, na co otrzymał uśmiech i odpowiedź: — Uau!
Powtórzenie tych imion przez Roberta rozradowało