Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przywiążę sobie do ramion ten przyrząd i skoczę do rzeki, którą przepłynę z łatwością...
Siedziałem jeszcze długo przy oknie, jak gdyby chcąc wchłonąć w siebie zapas światła i powietrza przed powrotem do mego dusznego i ciemnego więzienia.
Już miałem odejść, kiedy w dali ujrzałem... o radości! wązkie pasmo niebieskawego dymu, wznoszące się w górę z pomiędzy drzew.
Ten widok napełnił mię szaloną radością, nadzieją — ten lekki słup dymu zwiastował mi, że mam niedaleko oddanych mi przyjaciół, którzy mi dopomogą w ucieczce. Przecież Marsjanom tylko znane było rozniecanie ognia — Erloory bały się go straszliwie!
Przypuszczałem, iż Marsjanie mię szukali i serce moje biło gwałtownie na myśl, iż mam tak blizko siebie wiernych przyjaciół.
Nie mogłem się oderwać od tego widoku: musiałem użyć całej siły woli, aby zagłębić się znów w ponurą, ciemną galerję... Dozorcę mojego znalazłem tam, gdzie go zostawiłem: odprowadził mię w milczeniu do jaskini. Cały nieskończenie długi dzień zeszedł mi na rozmyślaniu nad mojem położeniem, lub spaniu. Gdy noc zapadła, Erloory zbudziły się ze swego odrętwienia i pieczara, znów się zapełniła łopotaniem skrzydeł, świecące oczy błyskały zewsząd...
Zauważyłem jednak, iż teraz mniej zwracano na mnie uwagi. Widocznie, choć mój dozorca nie odstępował mię ani na chwilę, przestałem zaciekawiać resztę potworów. Było to bardzo sprzyjającem dla mojego projektu ucieczki.