Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedym otworzył oczy, z Niewidzialnych nie pozostało ani śladu... Wszystkie znikły w potwornej paszczy.
Burza huczała, jak przedtem, lecz w wyglądzie góry zaszła niewytłomaczona zmiana: cała teraz promieniowała blaskiem przyćmionym, mlecznym. Miałem przed sobą mur nieprzenikniony, świetlisty.. Robił on wrażenia tak straszne, iż się to nie da wyrazić słowami.
Zapewne teraz straszliwa góra odpoczywała, trawiąc...
Byłem tak znękany, zmęczony, że nie mogłem wcale myśleć. Nie byłem już nawet ciekawym; jedno tylko uczucie pozostało: uciec stąd jak najprędzej, choćby z narażeniem życia! Nie myślałem o burzy, chłoszczącej dotąd spienione fale, lecz odwiązałem spiesznie łódkę i zacząłem wiosłować jak szalony, ale zaledwie odbiłem od brzegu, gdy olbrzymia fala uniosła łódź i zakręciła ją kilkakrotnie jak źdźbło słomy. Uchwyciłem za burt i zaczęła się piekielna jazda z jednej fali na drugą.
Łódkę, pędzoną z szybkością szaloną, byłyby fale zatopiły odrazu, gdyby nie jej nadzwyczajna lekkość. Dwukrotnie byłem wyrzucony na ląd i porwany z powrotem: wkońcu straciłem władzę w zdrętwiałych rękach i wpadłem w rozszalałe morze...
Jakim cudem ocalałem — sam nie wiem. Uczucie ciszy i ciepła otrzeźwiło mię; otworzywszy oczy, ujrzałem, iż leżę na kamienistem wybrzeżu, a za pierwszem poruszeniem uczułem, iż całe ciało mam zbite i poranione: uderzenia o skały pokryły mię zadrapaniami i sińcami, a żołądek mój gwałtownemi boleściami protestował przeciwko pochłoniętej przeze mnie wodzie morskiej.