Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pochodnie, więc ciemność mię nie przestraszała. W końcu galerji, będącej składem brył mniejszych, zielonych, zatrzymała mię przegroda ze słupów ustawionych tak gęsto, że chociaż byłem chudy, nie mogłem się między niemi przecisnąć. Rdza strawiła kruszec, z którego były zrobione, lecz oskrobując ją ostrzem siekiery, ujrzałem, że były niegdyś świetnie czerwonego koloru.
Uderzyłem machinalnie kilka razy siekierą w słupy; były tak strawione przez rdzę, iż zaczęły się giąć i wreszcie parę z nich pękło, otwierając przejście.
Oglądając je, zauważyłem, iż został z nich tylko rodzaj rdzawej skorupy; miały jeszcze imponujący wygląd, lecz jedno mocne uderzenie wystarczyło do ich skruszenia.
Tuż za przegrodą otwierała się szeroka studnia, skąd unosiły się wstrętne wyziewy.
Podnosząc pochodnię nad głowę, ujrzałem powbijane w mur wielkie obręcze żelazne, służące do ułatwiania zejścia.
Nie namyślałem się długo: udarłszy długi kawał z jedwabnej szaty, która mię okrywała, przytwierdziłem nim pochodnię sobie nad czołem i wypróbowawszy siłę owych obrączek, począłem schodzić w dół.
Okropny zaduch, dochodzący z dołu, sprawiał mi nudności, lecz postanowiłem sobie, iż zejdę na dół — i nie wracałem.
Schodziłem już tak z jakie dwadzieścia minut, ciągle w jednakowych, cuchnących ciemnościach; zmęczenie zaczynało mię ogarniać i zapytałem się, czy mi wystarczy siły, aby wrócić na górę i czy pochodnia nie zgaśnie przed czasem?
Po półgodzinnej takiej gimnastyce byłem szalenie