Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ców tych chatek z pereł i korali, a jestem pewien, że nie odmówionoby mojej prośbie!
Teraz zaś nie wiedziałem, co mam robić ze sobą.
Domyślałem się, że na końcu galerji, którą szedłem, napotkam inną wieżę, równie pustą i milczącą jak ta, którą niedawno opuściłem. Czyż się nie ukaże nikt z mieszkańców tych zaczarowanych pałaców?
Chęć wyjaśnienia tej tajemnicy powracała ciągle do mej myśli, choć starałem się o niej zapomnieć; nie mogłem przeniknąć tej zagadki i męczyło mię to nad wszelki wyraz.
Usiadłem, aby trochę odpocząć i zastanowić się, co robić dalej, kiedy ujrzałem nizką, sklepioną arkadę, która zapewne prowadziła na piętro położone pod galerją. Właśnie się namyślałem, czy mam się w te ciemności zapuścić, kiedy stamtąd doleciał mnie nagle wybuch śmiechu tak dzikiego, że zdrętwiałem; był to taki sam, jak ten, który słyszałem w gęstwinie roślin powietrznych.
Ten śmiech zgrzytliwy, ostry, który nie miał w sobie nic ludzkiego, na razie przejął mię zgrozą; uczułem chłód śmiertelny w sercu, nogi się ugięły pode mną na myśl, że mogę znaleźć się wobec potworów straszniejszych nad wszystko, co dotąd widziałem. Przezwyciężyłem jednak to uczucie i zebrawszy odwagę, wszedłem pod ciemne sklepienie.
Wszystko było lepsze od niepewności, w jakiej zostawałem; zresztą, wydawało mi się niepodobieństwem, aby istoty, mogące wznieść tak wspaniałe budowle, miały być dzikie i okrutne.
Byłem pewnym, że się porozumiem z niemi.
Byłem przez nie uwięzionym, to prawda, lecz nie zrobiono mi nic złego. Prawdopodobnie byłem tylko dla