Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nieszczęściem, będąc tak wzruszonym i przerażonym, zapomniałem, w którą stronę iść powinienem: straciłem drogę, a z nią i panowanie nad sobą.
Przechodziłem męczarnie, wiedząc, jak mało życia zostaje biednej istocie, jak go ubywa z każdą chwilą — i nie mogłem znaleźć drogi do powietrza i słońca, które wróciłyby jej może siły.
Naraz uczułem lekki pocałunek na czole, ciałem jej wstrząsnął dreszcz długi, konwulsyjny, ręce zaciśnięte wkoło mej szyi rozsunęły się i opadły.
Biedna Eoja skończyła swe cierpienia!
Byłem jak oszalały z bólu: przemawiałem do niej, całując ją, próbując ożywić swoim oddechem, jak cudotwórcy starożytni...
Wszystko napróżno! Żadnej oznaki życia.
Ratując ją, przykląkłem, postawiwszy przy sobie naczynie z ogniem, nie troszcząc się o to, że rośliny zaczęły znów mię dusić — kiedy z głębi gęstwiny doszedł uszu moich jakiś śmiech piekielny, urągliwy.
W tejże chwili naczynie z węglami potoczyło się daleko, rozrzucając je na wszystkie strony, zupełnie jakby podrzucone uderzeniem czyjejś niewidzialnej nogi.
Położyłem na ziemi ciało biednej dziewczynki, która tak się dla mnie poświęcała i poskoczyłem, aby ocalić ogień, nie starając się wytłomaczyć sobie dziwnego sposobu, w jaki on oddalił się odemnie. Padłem na ziemię aby go pochwycić, lecz kiedy już dosięgałem naczynia, wyśliznęło mi się z rąk w sposób niepojęty i jak żywe, kręcąc się i wyrzucając z siebie resztę węgli, potoczyło się daleko odemnie.
I znów usłyszałem ów śmiech straszny, rzechotanie jakieś potworne, ale tym razem tuż przy sobie.