Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jącego na mnie w gęstwinie. Lecz pomimo, że szedłem prędko, nie posuwałem się prawie wcale. Wązkie przejście, którem szedłem, zamykało się za mną natychmiast i mur żywy, ruchliwy, zielony, zdawał się wciąż jednolitym.
Ogarnął mię strach obłędny, szalony... Dwa razy już zatliłem swoje ubranie z piór, nie wiedząc wcale o tem. Ach! czyż mi się nigdy nie uda wyjść z tego oceanu zdradliwej zieloności?

(Tu Robert Darvel zbladł, na jego wynędzniałej twarzy odbiła się taka zgroza, jak gdyby znów doświadczał tych strasznych wrażeń. Robiąc nad sobą widoczny wysiłek, mówił po krótkim odpoczynku):

— Udało mi się jednak. W chwili, gdy się tego nie spodziewałem, kiedy się miałem za otoczonego nieprzebytą gęstwą roślin, naraz znalazłem się nazewnątrz tej potwornej pułapki — światło i powietrze objęły mię — byłem wolny!
Z rozkoszą wciągałem w płuca zapach łąki kwiecistej, lecz gdy rzuciłem wzrokiem po za siebie, nie ujrzałem już w zielonym pagórku ani śladu miejsca, skąd wyszedłem. Zielona fala zamknęła się po mojem wyjściu, jak się zamykają fale wody po przejściu statku.
Przez parę minut byłem oszołomiony, zdumiony swojem oswobodzeniem się, tak, że kilkakrotnie zmieniałem kierunek swojej drogi.
Było o wiele prawdopodobniejszem, że zginę w tej gęstej chmurze, aniżeli to, że się z niej wydobędę.
O kilka kroków ujrzałem szczątki ogniska, rozrzuconego jakąś niewidzialną ręką i natychmiast przyszła mi na myśl Eoja.