Strona:PL Lange - Stypa.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nazwijcie to jak chcecie. Stefan był między nami najmłodszy: zjawił się tu niedawno i wpadł pomiędzy nas, jako zupełnie świeży, naiwny młodzianek, daleko naiwniejszy, niż bywa dzisiejsza przedwcześnie dojrzała młodzież. My tu wszyscy znamy kobiety aż zanadto. Uważałbym, że najwłaściwiej byłoby z naszej strony o kobietach nie mówić zupełnie; tymczasem wyznajemy ze skruchą, że właśnie my o niczem innem nigdy nie gadamy i nie gadaliśmy. Nic — jeno kobieta a kobieta, zwłaszcza, gdy tylko profesor był nieobecny. A więc skoro już ciągle o tym przedmiocie była mowa — powiedzcie, kto z nas go uprzedzał o niebezpieczeństwie — kto mu otwierał oczy — kto mu powiedział prawdę — kto z nim szczerze pogadał? My, stare cyniki, ochranialiśmy jego duszę przed tym zdrowym likworem cynizmu. Traktowaliśmy go jak kwiat, hodowaliśmy jego naiwność, rozkoszowaliśmy się jego pierwotnością. A to czemu? dla naszej własnej samolubnej przyjemności. Artysta — młody, świeży — szukał ideału! Takie to było dla nas zabawne — ciekawe — szczególne!... Co za wspomnienia. Podziwialiśmy w nim nasze własne lata młodociane. Jego zachwyty — to niby echo naszych własnych złudzeń.
— A jakże! Laura — Beatrycze! — ironicznie szepnął Styczeń.
— Tak, to jest osobliwe kłamstwo — zauważył Karol — kłamstwo, które się od wieków powtarza. Laura — Beatrycze, te natchnienia poetów albo wcale nie istniały, albo ci panowie zaledwie je znali. Dante widział Beatryczę podobno raz jeden, kiedy miała lat dziewięć, Laura zaś była żyzną matką dwanaściorga dzieci, a Petrarca był o tysiąc kilometrów od niej.