Strona:PL Lange - Miranda.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, ostro powiedziała. A może tak mówiła na żarty.
— Nie wiem. Wyglądało, jakby nie na żarty. Ale przecież ja nie mogę tego zrobić! No, ty, Siemion, chciałbyś zastąpić kata?
— Nie, wasze wysokorodje. Nie mógłbym. Nie przywykłszy do takiej roboty.
— A widzisz? A dopiero ja, człowiek oświecony, co mam duszę idealną, rozmiłowaną w przepięknych sztukach — ja mam to zrobić? Myślę, że nawet Jelena a byłaby że mnie bardzo niekontenta, gdybym naprawdę zrobił to — co mi z kaprysu dziś mówi.
— Pewnie, że tak.
— Więc uważaj. Masz piętnaście rubli, jeżeli namówisz Fiedora. A potem, kiedy już będę mężem tej Jeleny — i dostanę trzydzieści tysięcy dziesięcin ziemi w kurskiej gubernji — i jej kapitały — to masz u mnie jeszcze sto rubli. I postaram się o awans dla ciebie. Mówię, jak do rodzonego ojca. Zrozumiał?
— Zrozumiał. Sto rubli. Warto się potrudzić.
W tej chwili rotmistrz zauważył na stole dozorcy kilka talerzy i szklanek z rozmaitem jadłem i napojami. Zapytał więc Siemiona, co to jest?
— Wasze wysokorodje, — odrzekł tamten, — to są wszystko sposoby, żeby namówić Fiedora... Ja go i straszę — i głodzę — i pokazuję mu wódkę — kotletki — ogórki — i dobre cygara. Z daleka...
— No, — błogosławił go rotmistrz, — niechże ci Bóg pomaga w tej pracy. Bądź zdrów — mam dziś wieczór u wicegubernatora. A tam co? — zapytał wchodzącego sekretarza.
— Bumagi.
— Pokaż-no, mój ojcze. Aha, tu właśnie piszą do nas z trzeciego wydziału, żeby jutro bez-