Strona:PL Lange - Miranda.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odemnie i nie taki przystojny, ale to kamerjunker poparcie ma u frejlin dworskich. Jelena chce przez niego zrobić karjerę, a ja właśnie przez nią. Jelena Pietrowna — jest to dama pierwszego sortu, prawdziwie belfamistaja kobieta. Jutro właśnie kończy się jej wdowieństwo — rok od śmierci męża. Powiedziała, że jutro się zaręczy, a że to kobieta z rezonem, powiada tak: obu jednakowo lubię; kto przyjedzie pierwszy, ten będzie przyjęty. Wiem przez telegram z Petersburga, że kamerjunker już wyjechał — ekspresem. Za trzydzieści godzin stanie w Szczegłowicach, będzie tam o czwartej. Ja mam stąd ośm godzin drogi: jeżeli wyjadę o piątej rano, będę tam o pierwszej, to znaczy, że ja będę wcześniej i zostanę przyjęty. Rozumiesz Jeżeli nie wyjadę o piątej, to mam pociąg dopiero o ósmej — i będę na miejscu razem z kamerjunkrem o czwartej.
— A to trudna sprawa — mówił szczerze strapiony Siemion — bo z tym Maziukiem niewiadomo co robić. Niema go kto powiesić! Jakże. Na jutro na czwartą rano wyznaczona egzekucja.
— Ach, Boże! Toż, kiedym był u Jeleny po raz ostatni, mówię jej: Pani, ciężką mam służbę. Przeszłego tygodnia umarł nam ważny, użyteczny czynownik — kat, a właśnie mamy jednego więźnia, który powinien zostać powieszony we czwartek rano — buntownik srogi, zaczynszczyk wszystkich rewolucji w naszej gubernji. Nie mamy kata. Któż go powiesi? A póki on nie będzie powieszony, nie wolno mi turmy opuścić.
— I cóż na to Jelena Pietrowna?
— Mówi, jak przystało damie, co ma w sobie dużo ognia. Jeżeli mnie kochasz, Iwan Iwanowicz, to go powieś sam. To będzie czyn bohaterski i zasługa wobec władzy.