Strona:PL Lange - Miranda.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przystani i dowiemy się, kiedy zawinie tam jaki okręt angielski.
Posłuchałem ich rady i przejechałem kraj wózkiem wraz z nimi: był to istotnie, kraj pół dzi ki, pozbawiony gościńców, zrzadka jeno przepleciony uprawnemi polami. Ludność czarniawej cery, prawie naga, krążyła po drogach i lasach, oddana głównie polowaniu i hodowli bydła. Chaty miała nędzne, lepianki budowy okrągłej, poczerniałe od dymu. Od czasu do czasu spotykałeś wspaniałe pałace, widocznie budowane przez architektów europejskich, dokoła nich piękne parki, a tuż obok błoto, brud, gnojowiska. Były to rzeczywiście dworce tutejszych bogaczów, koło których, gnieździła się ostatnia nędza. Taki tu był świat: niewola, łzy, rozpacz, głód, żebractwo, obok najwytworniejszych zbytków i rozkoszy. Uważałbym za rzecz zupełnie sprawiedliwą, gdyby Słońcogrodzianie tę barbarję podbili i tych dzikusów podnieśli choć na taki poziom, jaki w Surjawastu osiągnęły psy i krowy.
Zachowanie się czarnych w stosunku do nas — było niezbyt przyjazne, ale dość pokorne, gdyż pamiętali wciąż, jak ich nasza armja niedawno doprowadziła do zagłady — a wielu jeszcze dotychczas leży we śnie bezczynnym.
Anglicy tu przyjeżdżają kupować korzenie, jak pieprz, cynamon, muszkat, imbier, a również perły, które łowią mieszkańcy nadbrzeżni. Dla tego pobudowali koleje i nieraz do Lokombo docierają.
Był tu właśnie statek, jadący do Suezu. Nie była to droga b. bezpieczna, ale jak najprędzej chciałem dopłynąć możliwie blizko Europy. Rozmówiłem się z kapitanem Leukoteii w braku pieniędzy zapłaciłem mu łańcuchem złotym, który otrzymałem od Wasiszty.
Okręt odpływał jutro rano o świcie. Dziękowałem swemu gospodarzowi za gościnę i czterem