Strona:PL Lange - Miranda.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siszta, jakby przeczuwał moją ciekawość, powiedział mi:
— To jest Radżiwa. Tu młodzież nasza po wulkanizacji przebywa koło roku: każdy ze swoją kochanką. Życie zaś tak tu jest urządzone, że ci młodzi ludzie żadnej troski nie mają — i mogą się w pełni i bezwzględnie oddać jednej tylko sprawie t. j. miłości. Patrz — ten większy budynek tam, nieco w głębi ogrodu: świetny jak pałac bogów. To świątynia miłości! Tu odprawiają się nabożeństwa, które celebrują mistrze kapłani i mistrzynie kapłanki, najbardziej wtajemniczeni w arkana miłości. Oni tym młodzieńcom i pannom — opowiadają misterja tej sprawy, która u nas uchodzi za jedną z najważniejszych i najpoważniejszych w życiu.
Pięknie by to było mieć dwadzieścia lat i żyć z jedną istotą umiłowaną w zaczarowanych ogrodach Radżiwa! Ale młodość nie powraca.
Jechaliśmy dalej — i zbliżaliśmy się do granicy. Postanowiliśmy nocować w jej pobliżu: zatrzymaliśmy się pod gołem niebem kolo lasu figowego i ułożyliśmy się do snu na ziemi: trawa była świeżo skoszona i spaliśmy w odurzającym zapachu siana i kwiatów polnych.
O świcie ruszyliśmy w dalszą drogę.
Spływaliśmy wózkiem coraz bardziej na równinę aż dotarliśmy do płaszczyzny mało co wyższej nad poziom morza a wcale gładkiej. Odgłos trąb dał nam znać, żeśmy dojechali do granicy Republiki Słonecznej. Wasiszta mi powiedział:
— Jeżeli chcesz, możesz pojechać koleją żelazną, gdyż Anglicy zbudowali tu linję aż do portu Lokombo. Ale, że tu ludność jest dzika, więc możesz być jako obcy, narażony na przykrości. Radziłbym ci więc, abyś lepiej ze mną pojechał: gdyż w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa — ja i nasi czterej żołnierze przyjdziemy ci z odsieczą. Dowieziemy cię do samej