Strona:PL Lange - Miranda.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nadawałby on pewną moc czynną zniknionemu ciału, które było kolebką naszych obywateli.
Aby tej mocy uniknąć i zapobiec możliwości zmartwychwstania ciała, — nie noszą tu zupełnie białych sukien. Ze względu jednak na piękność białego koloru, uczeni tutejsi rozmyślają nad sposobem, któryby go pozbawił owych cech niebezpiecznych. Tymczasowo jednak widzimy taką rozmaitość barw w odzieży Słoócogrodzianek.
Jeżeli więc zjawiła się osoba w sukni białej, było to oczywiście zdarzenie nadzwyczajne.
Kiedym się zbliżył do siedzącej na ławce kobiety (gdyż to była kobieta) — ze zdziwieniem przekonałem się, że to Miranda.
Raczej zaś nie Miranda. To Lenora — tak jest — to widmo, które się wyłania z Mirandy i w jej obecności się materjalizuje.
— Lenoro! — rzekłem do niej — bądź pozdrowiona.
Spojrzała na mnie, jakby zdziwiona i uśmiechnęła się białemi usty. Rzeczywiście zarówno jej twarz jak ręce — jak i suknia — były białe z odcieniem srebra księżycowego.
Było to raczej widmo seansowe, niż istota żywa.
— Pozwolisz mi tu usiąść? — zapytałem.
Kiwnęła głową. — Czy mnie poznajesz?
— Poznaję.
— Widywaliśmy się dawniej.
— Tak, tak — widywaliśmy się. Przypominam.
— Co robi Miranda?
— Miranda? Cóż to jest Miranda?
— Miranda — to jest osoba, która — z którą — (nie wiedziałem, jak jej to wytłumaczyć). Więc ty nie znasz Mirandy? Ketty Douglas?
— Nie rozumiem, o czem mówisz.