Strona:PL Lange - Miranda.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zlekka poszarpana zachodnia strona nieba bladła powoli i ciemniała.
Gwiazdy już było widać na niebie, a z ogrodu płynął upajający zapach kwiatów zwrotnikowych.
Kokkile, tittibhi i różne ptaki rozgłośnym śpiewem ożywiały ogród, po którym fruwały świetliki i inne samoświecące żuki. Od czasu do czasu ulatywał w powietrze złoty bażant albo lirogon.
Poszliśmy do ogrodu i siedliśmy na ławce. Damajanti wzięła lutnię i zaczęła śpiewać cudnym sopranem melodyjne pieśni, które mię przenikały do głębi.
Były to pieśni pełne tęsknoty, których muzyka i słowa rozrzewniły mnie ogromnie.
Czy Damajanti robiła to celowo? Ludzie tutejsi zbyt dobrze przenikają drugich, aby nie wiedziała, co się ze mną dzieje. Ale zapewne i Ardżuna mię przeniknął... W takim razie...