Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
123

— Póki ja żyję, nie uczynisz tego! — zawołał Gösta.
Sintram skrzyżował ręce na piersi i podniósł głowę do góry: w tej chwili było w nim coś ze strasznego majestatu zła.
— Mam do tego prawo! — wyrzekł uroczyście. — Było to wielkie dzieło, plan tak zręcznie ułożony, a on mi zepsuł wszystko. Chodziło o całą ludność nad jeziorem. Gdybym był przeprowadził to, co zamierzałem, byłaby cała ludność zgubiona. Wszak pracowałem nad tem okrągły rok. Wypędziłem majorową, osłabiłem Melchiora Sinclaira, ukryłem skarb proboszcza z Broby, pozwoliłem rządzić rezydentom — i udało mi się doprowadzić lud do takiej nędzy i rozpaczy, że nikt nie byłby im przeszkadzał w rzuceniu się w otchłań, nikt, prócz tego oto, który właśnie w stanowczej chwili umarł. Widziałeś, sam przecież widziałeś? Chłopi stanęli już jedni przeciw drugim; jeszcze sekunda, a cały plac zamieniłby się w jedno ogromne pobojowisko. Kobiety i dzieci stratowanoby, towary tarzałyby się w błocie, odchodziłyby mordy i rabunki. Gdyby nie śmierć kapitana Lennarta, wszystkoby to nastąpiło. Potem wdałyby się sądy, a głód, nowe zamieszania, kwaterunki wyssałyby ich do reszty. Cała okolica stałaby się tak osławioną, zohydzoną, znienawidzoną, że nikt, prócz starego Sintrama, nie chciałby w niej mieszkać. Czyż nie byłoby to wielkie dzieło?
— Ale jakiż cel tego wszystkiego?
Z oczu Sintrama strzeliły błyskawice, gdy odpowiedział: