Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
104

krzywdy nijakiej! Pani hrabina niech się na nas nie gniewa.
Gösta zeskoczył i stanął przy niej. Wtedy i jemu podawali rękę.
I powoli, spokojnie przychodzili jeden za drugim, aby pożegnać ją przed odejściem. Byli znowu potulni, stali się znów ludźmi, jakimi byli, gdy rankiem opuszczali swoje domostwa, zanim głód i żądza zemsty nie zmieniły ich w dzikie zwierzęta.
Patrzyli hrabinie szczerze w oczy i Gösta spostrzegł, że widok niewinności i dobroci, malujących się w jej rysach, wyciskał niejednemu łzę z oka. Na twarzach wszystkich ich widać było ciche uwielbienie czegoś najszlachetniejszego, dotąd niewidzianego — cieszyło ich, że istnieje na świecie ktoś, mający tyle umiłowania w dobrem.
Wszyscy nie mogli jej ręki ściskać, było ich przecież tak wielu, a młoda kobieta była osłabiona i zmęczona. Ale podejść musieli wszyscy, przypatrzeć się jej i przynajmniej Göście Berlingowi podać rękę — on mógł znieść ich silne uściski.
Gösta stał jak we śnie. W sercu jego zbudziła się tego wieczora nowa miłość.
— O mój ludu — myślał — o mój ludu, jakże ja cię kocham!
Czuł, jak kocha ten cały tłum, który zapuszczał się w ciemną noc, na czele niosąc zwłoki dziewczyny — wszystkich tych ludzi w grubych sukniach i cuchnących butach, którzy mieszkali w szarych chatach na kraju lasu, którzy pisać nie umieli, a czę-