Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
21

Tymczasem on siedzi w sankach i trzyma hrabinę mocno. Zapomniał żalu, a porwany szaloną przygodą, śpiewa pełnym głosem pieśni o miłości i o różach. Trzyma ją silnie, przyciskając do piersi — ona nie usiłuje uciekać. Jej twarz blada, kamienna, spoczywa na jego piersi.
Ach, cóż ma czynić mężczyzna, gdy blade, bezbronne oblicze znajdzie się tak blizko niego, gdy widzi odsunięte jasne włosy, które zwykle okalają promiennej bieli czoło i gdy powieki ciężko opadają na szare, filuterne zazwyczaj oczy? Całować, naturalnie, tylko całować blade usta, przymknięte oczy, białe czoło.
Wtem oprzytomniała młoda kobieta i odskoczyła elastycznie, jak sprężyna. Musiał z całej siły borykać się z nią, aby nie wyskoczyła z sań — wreszcie powiodło mu się pokonaną, ale drżącą usadowić w rogu.
— A więc, pani hrabina jest trzecią z rzędu porwaną przezemnie tej zimy — odezwał się Gösta spokojnym głosem do Beerencreutza. — Ale tamte zawisły mi na szyi i całowały mnie, ta zaś nie chce mnie całować i nie chciała ze mną tańczyć. Możesz ty pojąć te kobiety, stary?
A kiedy Gösta wyjechał ze dworu, kiedy kobiety wyprawiały krzyki, a mężczyźni klęli, gdy dzwonki u sań dźwięczały a baty trzaskały, kiedy wszędzie panował hałas i zamęt, dziwne uczucie ogarnęło tych, którym strzedz polecono majorowej.
— Co się tam dzieje? co to za krzyki? — pytali się wzajemnie.