Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
114

dość nie śmieją się poruszyć. Teraz nie obawia się cierpień.
Mąż zdawał się nie wiedzieć wcale o jej istnieniu. Siedział niemal cały dzień zamknięty w swoim pokoju, studyując nieczytelne rękopisy i stare, zatarte druki.
Czytuje dyplomy szlacheckie spisane na pergaminie, opatrzone szwedzką rządową pieczęcią, dużą, z czerwonego wosku, wiszącą w toczonej puszce drewnianej. Studyuje stare tarcze herbowne z liliami w białem polu i gryfami w niebieskiem. Na tych rzeczach się rozumie, te umie z łatwością wytłómaczyć. I odczytuje raz po raz stare, pogrzebowe mowy i kroniki o szlachetnych hrabiach Dohna, w których to kronikach czyny ich porównywa się z czynami bohaterów Izraela i bogów greckich.
Te dawne czasy zawsze sprawiały mu przyjemność. O swojej młodej żonie nawet nie chce myśleć.
Hrabina Marta powiedziała coś takiego, co zabiło w nim wszelką miłość. — Ona cię wzięła dla pieniędzy! Czegoś podobnego żaden mężczyzna nie ścierpi. To gasi wszelką miłość. Teraz wszystko mu jedno, co się dzieje z młodą kobietą. Jeżeli ją matka sprowadzi na drogę obowiązku, to dobrze — zresztą wszystko mu jedno. Hrabia Henryk podziwiał swoją matkę.
Straszne to życie trwało miesiąc. Ale nie wciąż było tak burzliwe, jakby się zdawać mogło z wypadków ściśniętych razem na kilku stronicach. Hrabina Elżbieta podobno zawsze umiała zachować spokój. Raz tylko, wtedy, gdy posłyszała o śmierci