Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
46

— My, rezydenci tęskniliśmy do waszej wielmożności, bo jest nas liczba niezupełna. Jesteśmy dwunastką, ową cyfrą, która od wieków przewija się w poezyi. Dwunastu nas było, kiedyśmy światem rządzili z góry Olimp, ginącej w obłokach, dwunastu, gdyśmy jako ptaki zamieszkiwali zieloną koronę Yggdracilu. Alboż nie w dwunastkę siedzieliśmy naokół stołu króla Artura? A Karol Wielki, czyż nie miał orszaku z dwunastu? Jeden z nas był Torem, inny Jowiszem — i dziecko rozpozna w nas bogów. Blask boski przeniknie i przez łachmany, lwią grzywę rozpozna się i pod oślą skórą. Czas przyćmił blask nasz, a oto kuźnia stała się nam Olimpem, skrzydło pałacowe Walhallą.
— Lecz nie byliśmy dotąd w pełnej liczbie. Wiadomo przecież, iż w każdej dwunastce, o której poezya wspomina, znajdować się musiał jakiś Loke, jakiś Prometeusz, jakiś Ganelon. Tego nam brakło.
— Wasza wielmożność, witam was!
— Patrzcie, patrzcie! — zawołał szatan — co za piękne słowa. Ale ja, niestety, nie mam czasu na odpowiedź. Interesa, moi przyjaciele, interesa! Muszę dalej ruszyć, inaczej służyłbym panom bardzo chętnie. Dzięki za serdeczne przyjęcie, towarzysze. Do widzenia!
Tedy pytają, gdzie tak spieszy, a on odpowiada, że pani na Ekeby, majorowa we własnej swojej dobie, oczekuje go, aby odnowić z nim kontrakt.
Wielkie zdziwienie ogarnia rezydentów. Przechodzą myślą wszystkie właściwości majorowej: surowa to, ale dzielna niewiasta. Przewiezie transport