Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
110

— I za moich czasów nie zbywało tu na przyjemnościach i rozrywkach — powiedziała.
Wreszcie majorowa weszła i do pokoju gościnnego, położonego obok dużej sali. Było zupełnie ciemno, więc macać musiała rękami idąc, by o coś nie zawadzić, gdy wtem przypadkiem dotknęła twarzy dziewczyny.
— Płaczesz? — zapytała, czując, że ręka jej od łez zwilgotniała.
Wtedy tamta załkała głośno.
— Ach pani, droga nasza pani, oni wszystko zmarnują! — zawołała. — Czemu porzuciłaś nas, pani, a powierzyłaś wszystko rezydentom?
Tu majorowa podniosła story i wskazała na podwórze.
— Czyż ja cię uczyłam płakać i lamentować? Patrz, ogród pełen ludzi, jutro nie będzie już ani jednego rezydenta w Ekeby.
— A pani wróci także? — pytała dziewczyna.
— Mój czas jeszcze nie nadszedł — odparła majorowa. — Gościniec jest mi domem, rów przydrożny łożem. Ale ty czuwaj nad Ekeby, gdy mnie nie stanie.
I poszły dalej. Żadna z nich nie wiedziała i nie przypuszczała, że Maryanna właśnie spała w tym samym pokoju.
Nie spała też, lecz czuwała, słyszała wszystko i pojęła wszystko... leżała tylko bowiem i tworzyła hymn na cześć miłości.
— O ty, cudowna, któraś mnie podniosła! — szeptała. — Leżałam w bezgranicznej nędzy, a tyś mi ją w raj zamieniła. Do żelaznych, zaryglowanych