Przejdź do zawartości

Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słysząc te słowa chłopcy stawali,
Lecz zamiast wzgardzić niecną zabawą,
Niby z dowcipu głośno się śmiali,
I na zachętę krzyczeli: — „brawo!”
Biédna garbata wreszcie odgadła,
Jaki cel żartów, co śmiéch ten znaczy,
I przygnębiona straszliwie zbladła,
I dreszcz ją zimny przejął rozpaczy.
„Ah Mamo droga, przeszkódź zabawce!”
Zawoła płacząc do pani jednéj,
Która siedziała na blizkiéj ławce,
„Nie daj im szydzić tak ze mnie biédnéj!
Ja byłam zawsze posłuszna tobie,
W naukach pilna, ludziom uczynna;
Z garbu się śmieją! cóż na to zrobię,
Wszakżem kalectwu swemu nie winna?”
A owa Matka patrząc litośnie
Na łzy córeczki, porwie się z ławy,
I rozgniewana krzyknie donośnie:
„Wstydź się nikczemnéj twojéj zabawy!
I pomnij o tém, że Bóg niebieski,
Będzie pamiętał krzywdę niebogiéj,
Policzy wszystkie kaleki łezki,
I skarze ciebie za ten czyn srogi.
Pójdź ze mną córko — tu, przy swéj Mamie
Znajdziesz współczucie, miłość, opiekę!”
I szybkim krokiem poszła ku bramie,
Prowadząc z sobą biédną kalekę.
Słysząc te groźne słowa Matczyne,
Wniknęła Wandzia w głąb swego serca,
I zrozumiała jak ciężką winę
Popełnia z nieszczęść bratnich szyderca;