Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmietankę mroźną blado-różową,
Jak śnieg Alpejskich gór.

Teraz cię żegnam, Elizko mała,
A w chwilkach życia złych,
Proszę, byś zawsze pamiętać chciała,
O przyjaciołach twych.

Jakże się Eliza uśmiała, jak Artur żwawo biegał w tę i w ową stronę, znosząc podarki, i z jak zabawnemi mowami oddawała je Ludwisia.
— Jestem tak przepełniona szczęściem, że gdyby tylko ojciec tu był, nie mogłabym w sobie pomieścić ani odrobiny więcej, — rzekła Eliza, wzdychając z zadowolenia, gdy Ludka zaniosła ją do pracowni, by wypoczęła i orzeźwiła się doskonałem winogronem, które jej przysłała Jungfrau.
— Ja tak samo, — dodała Ludka, głaszcząc kieszeń, gdzie spoczywało dawno upragnione dziełko „Rusałka“.
— Ja także, z pewnością! — zawołała Amelka, wpatrując się w pięknie oprawną rycinę Madonny z Dzieciątkiem, którą jej dała matka.
— Ma się rozumieć, że i ja także, — wykrzyknęła Małgosia, układając srebrne fałdy pierwszej jedwabnej sukni; pan Laurence potrafił ją bowiem nakłonić do przyjęcia tego daru.
— A ja czyżbym mogła powiedzieć inaczej! — rzekła pani March, przyczem z wdzięcznością spoglądała na list od męża i na uśmiechniętą twarz Elizy — ręką zaś pieściła broszę, którą właśnie dziewczęta przypięły jej do sukni, zrobioną z włosów siwych, złotych, kasztanowatych i ciemnoblond.