Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Anna, zupełnie pozbawiona już sił, położyła się na sofie u stóp łóżeczka i usnęła. Pan Laurence siedział u siebie, gdyż wolałby patrzeć na buntującą się baterję u siebie, jak na strwożoną twarz pani March, gdy wejdzie do domu; Artur leżał na sofie przed kominkiem, udając, że drzemie, lecz wpatrywał się w ogień z zamyśleniem w swoich słodkich i przejrzystych czarnych oczach.
Dziewczęta nigdy nie zapomniały tej nocy, bo żadna nie zasnęła, czuwając z tem strasznem uczuciem bezsilności, jakie nawiedza nas w podobnych godzinach.
— Jeżeli Bóg ocali Elizę, nie będę już nigdy narzekać, — szepnęła Małgosia z głębi duszy.
— Jeżeli Bóg ocali Elizę, będę się starała kochać Go i służyć mu całe życie, — powiedziała Ludka, równie szczerze.
— Wolałabym nie mieć serca, bo tak boli, — rzekła Małgosia po chwili z westchnieniem.
— Jeżeli życie bywa często tak ciężkie, to nie wiem jak je przetrwamy, — dodała zrozpaczona Ludka.
Wtem zegar wybił dwunastą i zapomniały o sobie wpatrując się w Elizę, gdyż im się zdawało, że zaszła zmiana w jej chudej twarzyczce. W domu było głucho jak w grobie, tylko jęk wiatru przerywał głęboką ciszę. Znużona Anna spała, i nikt prócz sióstr nie widział bladego cienia, który się zdawał padać na łóżeczko. Godzina minęła a nic nie zaszło, tylko Artur pocichu udał się na stację. Druga godzina, — jeszcze nic, biedne dziewczęta zaczęły lękliwie przewidywać zwłokę z powodu burzy, lub co gorsza, wskutek wielkiego nieszczęścia w Waszyngtonie.
Już było po drugiej, kiedy Ludka, stojąc przy oknie zamyślona o tem, jak strasznie wygląda świat w tym śnieżnym całunie, usłyszała ruch przy łóżku i obróciwszy