Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od bólu głowy, gardła i tak dziwnego usposobienia jak moje, — więc wzięłam trochę belladonny i już mi lepiej, — rzekła Eliza, przykładając zimne rączki do gorącego czoła i udając weselszą minę.
— Żeby choć mama była w domu! — wykrzyknęła Ludka i schwyciła książkę. Wtenczas dopiero dało się jej uczuć jak daleko jest Waszyngton.
Przeczytawszy stronicę, przyglądała się Elizie, dotknęła jej głowy, zajrzała do gardła, a potem rzekła z przejęciem:
— Codzień przebywałaś z tem dzieckiem i z tamtemi, które teraz dostają szkarlatyny, więc boję się, że i ty ją przejdziesz, Elizo. Zawołam Annę, bo ona się zna dobrze na chorobach.
— Nie pozwalaj przychodzić Amelce, ona nie miała szkarlatyny, więc mogłaby się zarazić. A ty i Małgosia, czy nie możecie jej mieć powtórnie? — zapytała z niepokojem.
— Sądzę, że nie; ale mniejsza o to choćbym jej dostała; byłabym słusznie ukarana za samolubstwo, kiedy ciebie tam puszczałam, sama przez ten czas gryzmoląc brednie, pomrukiwała Ludka, idąc do Anny po radę.
Ta poczciwa dusza otrzeźwiła się w jednej chwili i natychmiast wstała, zapewniając Ludkę, że się nie ma czego smucić, bo każdy przechodzi szkarlatynę i nie umiera na nią, skoro jest dobrze leczony. Ludka wierzyła w to wszystko i z wielką już ulgą poszła z Anną do Małgosi.
— Powiem wam co zrobimy, — rzekła Anna po obejrzeniu i wybadaniu Elizy, — wezwiemy doktora Banga, żeby cię zobaczył, moja droga, i żeby osądził, czyśmy się dobrze wzięły do rzeczy; potem wyprawimy Amelkę na jakiś czas do ciotki March, by ją stąd oddalić, a jedna