Przejdź do zawartości

Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   194   —


— To pięknie! — pomyślał Artur, — urządzają piknik a mnie nie proszą! Statkiem popłynąć nie mogą, bo nie wzięły klucza. Może zapomniały o tem? Zaniosę go i dowiem się, co to wszystko znaczy.
Dosyć czasu upłynęło zanim znalazł kapelusz, chociaż ich miał pół tuzina; potem znowu polował na klucz, który miał u siebie w kieszeni — i dziewczęta znikły, nim przeskoczył mur i udał się w pogoń. Wybrawszy krótszą drogę do statku, czekał żeby się ukazały, a gdy żadna nie przyszła, dostał się na szczyt pagórka, by się stamtąd rozejrzeć. Gaj sosnowy zasłaniał część widoku, lecz z pośród zieleni dochodził wyraźniejszy dźwięk od słabego westchnienia sosen i sennego odzywania się świerszczów.
— To mi krajobraz! — pomyślał Artur, gdy wyglądał z pomiędzy krzaków i sięgał okiem daleko, odzyskawszy już dobry humor.
Był to rzeczywiście ładny obrazek, bo dziewczynki siedziały ukryte wśród drzew, słońce i cienie migotały nad głowami, wonny wietrzyk rozwiewał ich włosy i chłodził rozpalone policzki, a mieszkańcy lasu swobodnie oddawali się swym sprawom, nie uciekając od starych przyjaciółek. Małgosia siedziała na poduszce szyjąc pilnie białemi rączkami i wyglądała w różowej sukience pośród zieleni, jak śliczna i świeża róża. Eliza wyrabiała z szyszek różne ładne rzeczy, Amelka rysowała grupę paproci, a Ludka robiła pończochę, czytając głośno.
Zachmurzył się chłopiec spojrzawszy, czuł bowiem, że mu nie wypada pójść do nich bez zaproszenia. Wahał się jednak, bo w domu było tak pusto, a to spokojne grono, siedzące wśród drzew, bardzo nęciło jego skołataną duszę. Tak cicho stał, że wiewiórka, która zajęta swem żniwem spadła z sosny, zobaczyła go nagle i wskoczyła