Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   153   —


niedźwiedzie goniły — rzekła Eliza, głaszcząc siostrze nogi z macierzyńską czułością.
— Co będziesz robiła przez wakacje? — spytała Amelka.
— Będę długo leżeć w łóżku i próżnować — odparła Małgosia z głębi kołyszącego się fotela. — Musiałam całą zimę wcześnie wychodzić z domu i pracować dla innych, więc teraz chcę wypocząć i nabawić się dosyta.
— Hm! — rzekła Ludka — takie drzemiące życie nie przypadłoby mi do smaku. Ja będę przesiadywać z książką, na gałęzi starej jabłoni.
— Elizo, my także przerwijmy lekcje, bawmy się tylko i wypoczywajmy — odezwała się Amelka.
— I owszem, jeżeli mama pozwoli. Chciałabym się nauczyć kilku piosnek i oporządzić moją dziatwę na lato, bo strasznie obdarta i potrzebuje sukienek.
— Co mama na to powie? — spytała Małgosia, zwracając się do pani March, która szyła w tak zwanym „mamy kąciku“.
— Poświęćcie tydzień na próbę; zdaje mi się, iż w sobotę wieczorem przyznacie, że rozrywka bez pracy jest równie uciążliwa, jak praca bez rozrywki.
— O nie! będzie nam wyśmienicie, jestem pewna! — rzekła Małgosia z radością.
— Wnoszę toast wiecznych rozrywek bez mozołów! — wykrzyknęła Ludka, wstając ze szklanką w ręku, gdyż właśnie piły lemonjadę.
Po ogólnym i wesołym toaście, zaczęły próbę od wałęsania się przez cały dzień. Nazajutrz Małgosia zeszła na dół dopiero o dziesiątej godzinie; samotne śniadanie jej nie smakowało, a pokój wydał się smutny i nieporządny, bo Ludka nie napełniła wazonów kwiatami, Eliza