Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Lecz ja — odparł Arystyp — nie zaliczani siebie znowu do klasy niewolników; jest. jednak, o ile mi się zdaje, jakaś droga pośrednia, którą staram się iść, — nie przez dziedzinę władzy, ani też niewoli, lecz przez dziedzinę wolności, — i tato właśnie droga wiedzie do szczęścia.
— Tak zaiste; — mówił Sokrates — jeżeli droga ta, nie przechodząc przez dziedzinę władzy, ani niewoli, nie przechodzi także pośród ludzi, to być może, słowa twoje są coś warte; jeżeli jednak, żyjąc wśród ludzi, nie będziesz sobie życzył należeć do klasy rządzącej, ani podlegać rządom innych, ani też z własnej woli szanować rządów kraju, to wiesz, jak sądzę, przynajmniej o tem, jak dalece w życiu publicznem i prywatnem silniejsi potrafią ze słabszych robić swoich niewolników przy pomocy różnego rodzaju ucisku. Albo chyba nie wiesz wcale o ludziach, którzy zbierają plony z tego, co inni posieli lub zasadzili, i wszelkiemi środkami dopóty uciskają słabszych i nie chcących ich szanować, dopóki nie skłonią ich przenieść niewolę nad walkę z mocniejszymi? Z drugiej także strony i w życiu prywatnem czyż nie wiesz, że ludzie odważni i potężni czynią sobie podległymi słabszych i żyją kosztem ich pracy?
— Ja też, Sokratesie, żeby losu tego nie doznać, nie zamykam się w jednem państwie, lecz wszędzie gościem jestem.

— Oto, zaiste, teraz dopiero wypowiadasz mądre słowo, Arystyppie. Nikt, rozumie się, nie wyrządza krzywdy cudzoziemcom od czasu, jak Sinnis, Skiron i Prokrustes[1]

  1. Trzej słynni rozbójnicy, zabici przez Tezeusza, znani z mitów o tym bohaterze ateńskim.