Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bynajmniej nie jednakowy, gdyż na widok powodzenia przyjaciół są oni weseli, na widok zaś ich nieszczęść — posępni.
— I tego więc nie można odtworzyć?
— Owszem można, Sokratesie.
— Lecz daje się także widzieć w twarzach i postaciach ludzi, czyto stoją, czy są w ruchu: wspaniałość, szlachetność, poziomość, nieszlachetność, umiarkowanie, mądrość, zuchwalstwo i prostactwo.
— Masz zupełną słuszność.
— Czy więc i to nie daje się naśladować?
— Owszem, Sokratesie.
— Jakich zaś ludzi, zdaniem twojem, przyjemniej jest widzieć, czy tych, z oczu których przezierają piękne, dobre i miłe strony charakteru, czy też tych, którzy zdradzają szpetny, zły i wstrętny sposób myślenia?
— Niewątpliwie, Sokratesie, wielka w obu razach zachodzi różnica.
Przyszedłszy raz znowu do rzeźbiarza, Klejtona[1], wszczął z nim Sokrates taką rozmowę:
— Przekonywam się naocznie, Klejtonie, o piękności przedstawionych przez ciebie szybkobiegów, zapaśników, walczących na pięści, oraz tych szermierzy, którzy jednocześnie walczą na pięści i idą w zapasy. Jakim jednak sposobem nadajesz postaciom twym pozór życia, co właśnie najwięcej zachwyca ludzi, gdy się przypatrują?

Kiedy Klejton stał zakłopotany i nie mógł zdobyć się na prędką odpowiedź, Sokrates rzekł:

  1. Nieznany bliżej.