Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/701

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
680
J. I. KRASZEWSKI.

marca; w wojsku toż samo krzątanie się i pośpiech, jakby przeczucie blizkiego użycia wszystkich sił kraju w jego obronie. Fakta te są znaczące. Tymczasem Austrya, przewidująca następstwa widoczne, śpieszy z Węgrami, aby zgniótłszy ich naprzód, wszystkie potém siły swe obrócić na Włochy. Kluczem jéj polityki w kraju jest trudność podołania obu zadaniom razem i chęć rozwiązania ich jednego po drugiém. Groźne środki użyte tutaj mają na celu sprowadzić wybuch niewczesny, któryby w zarodzie mógł być stłumiony i sparaliżował Węgrów w chwili przewidywanéj wojny z Włochami. Podsycanie ruchu madziarskiego, doprowadzanie go do najwyższego stopnia rozdrażnienia, wchodzi w ten plan, który Węgrowie także widzą i pojmują, że wszelki poryw zbrojny byłby zgubą ich sprawy, która jest tak silną, że się bez rozpaczliwych kroków obejść może. Nie mogąc zwyciężyć ich i złamać w walce parlamentarnéj i legalnéj, Austrya wyzywa do boju, którego skutki łatwo się obrachować dają. Dojrzałość, jakiéj dali dowody Węgrowie, nie dopuści, by wszystko na szalę niepewną rzucać mieli, słuchając tylko namiętności chwilowéj. — Są zwycięstwa w skutkach będące klęskami, a takiém dotąd jest tryumf Austryi, gdy naodwrót chwilowy nawet tryumf Madziarów łatwoby dla nich zmienić się mógł w niepowetowaną zgubę. Z Włoch także dające się słyszéć głosy zachęcają ich do spokoju i wytrwania na drodze, jaką sobie obrali. Być nawet bardzo może, iż Austrya wreszcie pojmnie lepiéj swój interes i zechce w końcu, przekonawszy się o niemożności walki, znijść raz jeszcze na drogę układów... byle o nich nie zapóźno pomyślała.


XIII.
Bruksella, 11 listopada 1861 r.

Wsiadłszy do wagonu w Paryżu bardzo zawczasu i mając nadzieję, że w nim pozostanę sam jeden, abym mógł spocząć i pomyśléć przez półsiódméj godziny trwającą przejażdżkę od jednéj do drugiéj stolicy, zawiedziony zostałem jak zawsze, naprzód rozkwaterowaniem się obok mnie wysokiego wąsatego mężczyzny, który miał z sobą dwa kapelusze, parasol, laskę, trzy pudełka i torbę ogromną, potém drugiego zdradzającego bokobrodami i czapeczką swą narodowość albiońską, następnie jeszcze trzema różnemi indywiduami z różnych końców świata, których fizyognomie stanowiły wcale osobliwszą mozajkę. Kwestya palenia cygara, otwierania okien i pomieszczenia nóg stawała się przez to wielce zawiłą. Lecz że sześć godzin i pół w najgorszém towarzystwie spędzić można, przy-