rzucenie tego, czego drzeworyt nawet usiłować dać nie może, są tu istotnemi warunkami doskonałości. Często się trafia, że półcienie naprzyklad, które dość delikatnie traktowane być nie mogą, niepotrzebnie oznaczone, unieważniają wartość cieniów głębszych, równają się z niemi, i psują tylko robotę, gdy rys główny, który powinien panować, znika niepostrzeżony, lub oznaczony ręką niepewną. W ostatku rysunek sam bywa często popsuty maluczkiemi samowolnościami na oko, ale odbierającemi mu jego wartość artystyczną.
Jedno z dwojga, albo rytować powinni tacy, którzy rozumieją rysunek, albo z niewolniczą ścisłością i instynktem piękna, trzymać się ślepo rysunku na drzewie zrobionego przez artystę. Tego obojga nie doszliśmy jeszcze.
Na dowód ubóstwa naszego, proszę spojrzéć na drzeworyty w Tygodniku Illustrowanym, mimo najlepszych chęci p. Lewickiego, jego niezaprzeczonego talentu i gotowości do czynienia nakładów wydawcy, proszę je porównać do zagranicznych, trafiających się obok i powiedziéć szczerze, jak jedne i drugie się wydają.
Ponieważ mowa o tém, nie możemy zataić, że drzeworyty Tygodnika wcale do kształcenia smaku nie kwalifikują się, po większéj części są to w najlepszéj intencyi, najokropniéj wykonane roboty. Jeszcze raz powtarzam, że tu nie chodzi o delikatność, chodzi o wyrazistość, czystość rysu, dobry rysunek poprawny, o pewną szykowność i zręczność; chodzi o sztukę jedném słowem, która w piórem rzuconym szkicu być może, w kropkowanéj pracowicie często dłubaninie nie istnieje.
Trafiają się i za granicą różnéj wartości roboty, ale takich jak nasze, potrzebaby czasem szukać bardzo daleko.
Życzymy z serca Tygodnikowi jak najlepiéj, oceniamy pracę i usilność redakcyi, któréj nie jest winą, że temu zadaniu podołać nie może, ale co prawda, to prawda: drzeworyty są bardzo złe. Często są to szacowne pamiątki, drogie dla nas przedmioty, ale za czasów T. Milcarzewicza, w świętéj pamięci Przyjacielu Ludu, bywało nie gorzéj, a czasami lepiéj.
Tygodnik zajmuje z wielu względów, losy jego szczerze nas obchodzą, reforma jest konieczną. Pojmujemy, że ona bolesną być może, cóż, kiedy nieuchronną. Powiemy tu z jednym z kollaboratorów naszych, którzy od tłómacza z francuskiego języka wymagał, aby umiał po francusku, że od tych, co rysują w Tygodniku, możnaby żądać jednéj rzeczy przynajmniéj — rysunku. Tego tu zupełnie braknie. Jest rysowanie, ale nie rysunek.
Tak zaś wydać Paska, jakby dziś można u nas, nie prowadzi do niczego, największe koszta nie wywołają pojęcia warunków,
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/461
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
440
J. I. KRASZEWSKI.