Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/421

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nować, panie kochanku! a za satysfakcyę znowu kieszeń Radziwiłłowska beknie... Ale jużcić i Szczuka coś wart i ten stary zabijaka mi się podoba, choć goły, ale z fanaberyą... Gdzież się on podziewa? Nikt mnie tu nie przyjął, nawet pies nie zaszczekał. Nie poznali mnie, panie kochanku, i nie przewąchali.. To mi się raz w życiu udało!



SCENA X.
KSIĄŻĘ (chodzi, przypatrując się). — CHORĄŻY (w progu alkierza, potém wchodzi do izby).

CHORĄŻY.

Któż to mi się tak bez ceremonii wkwaterował, nawet opończy nie zdjąwszy?

(Radziwiłł odwraca się).

A czy mnie oczy mylą!

KSIĄŻĘ (kłaniając się).

Nie, panie kochanku! nie mylą... Wybrałem się incognito do szanownego sąsiada, jak cesarz Józef do carowéj Katarzyny, panie kochanku... Nie chciałem kniaziowi robić kłopotu, więc zaprzągłem sobie sam kobyłę do kałamaszki i choć trochę kulała, panie kochanku, bo mi w Nieświeżu cała stajnia znosaciała i poochwacała się, przywlokłem się do waszeci, na te zrazy.

CHORĄŻY.

Mości Książę... bez żartów, proszę, bez żartów.

KSIĄŻĘ.

Ale bez żartów... panie kochanku... Widzisz asindziej, tego wojewodę wileńskiego ciągle nosić na karku, zacięży w końcu i znudzi, panie kochanku... Zostawiłem go w domu i sam bez niego do pana Chorążego przy wlokłem się. Każ że gotować zrazy i tak po szczerości sąsiedzkiéj daj mi rękę.

CHORĄŻY (z ukłonem).

Ale zdala, Mości Książę!