Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
DYPLOWICZ (płacząc).

To on mi w łeb palnie!

KSIĄŻĘ.

A jak ty mi tego nie zrobisz, co każę, panie kochanku, słowo Radziwiłłowskie, ja ci w łeb strzelę... Idź schowaj się, ludzi tylko poślij, ażeby mi tu, panie kochanku, w pół godziny pruszyny owsa, kawałka chleba, kropli napitku nie bylo. Słyszysz, panie kochanku? Tak Radziwiłł chce każe. Od Kurcewicza się wywiniesz, ale ode mnie! Ja takich, jak ty zgniótłszy na powidełka, do kieszeni chowam, panie kochanku!

DYPLOWICZ (drżąc, całuje połę księcia).

Ojcze mój, dobroczyńco! miéj litość nad nieszczęśliwym, nad żoną i dziećmi...

KSIĄŻĘ.

Przecież nie jesteś żonaty?

DYPLOWICZ (łkając).

Ściśle biorąc nie, ale właśnie miałem się żenić i miéć wiele dzieci...

KSIĄŻĘ.

Idź-że mi zaraz, panie kochanku, a rób, co kazałem...

DYPLOWICZ.

A jak on w łeb palnie?

KSIĄŻĘ.

Nie trafi, panie kochanku, ja w tém, że nie trafi... idźże mi zaraz...

(wypycha za drzwi).




SCENA X.

KSIĄŻĘ (rozglądając się).

Ubożuchno, ale schludnie, a ten skurczypałka Dyplowicz całąby mi był satysfakcyę odebrał... Szczęściem, że się zapobieży, panie kochanku... Kurcewicz to dobra krew, którą muszę posza-