Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SZCZUKA.

Mam polecenie od Księcia, abym tu na niego oczekiwał...

CHORĄŻY.

Wiész asindziej co? świeże powietrze bardzo zdrowe... tu dworek ciasny i zaducha... Przeszedłbyś się może po dziedzińczyku, bo teraz mam wiele do czynienia i do mówienia bez świadków, a widzę właśnie, że powołany sąsiad Dyplowicz tu ciągnie. (Do wychodzącego Szczuki) A od panny Barbary prosiłbym... trzymać się zdaleka... zdaleka... Obliguję...



SCENA V.
(W chwili, gdy Szczuka wychodzi, wsuwa się DYPLOWICZ pośpiesznie temi samemi drzwiami, czapeczka pod pachą).

CHORĄŻY (do Dyplowicza).

No, no, chodź, nie bój się, proszę — wszak sam po asindzieja posyłałem... nie ci się złego nie stanie, włos nie spadnie z głowy... Mam interes pilny...

DYPLOWICZ (zginając się w ukłonach).

Che! che! Kochanego sąsiada! Szanownego pana Chorążego — a zawsze żartobliwy! Nóżeczki całuję... Kłaniam uniżenie-Ale cóż to za święto, że mnie wezwać raczyliście?

CHORĄŻY.

Zgadliście święto! święto u mnie wielkie, honor niepośledni dla Kurcewicza, a Dyplowiczowi zysk — na wasz młyn woda...

DYPLOWICZ.

A! ja bo jeszcze młynka nie mam! nie mam...

CHORĄŻY.

Za to językiem i rękami mielesz dobrze...

DYPLOWICZ.

Che! che! wolne żarty! zawsze facecyjki, kochany Chorąży, nieoszacowany! (Chce go uściskać, Chorąży się cofa i ręce nadstawia).