Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dukatów. — Szło to gładziuteńko do kieszeni, kufra, do stajni, wszyscy o tym wiedzieli, zazdrościło wielu, nie sarknął nikt — brali wszyscy. Zbisio w rzadkich wycieczkach do Wierzchówki zdumiewał ojca garderobą, zapasami, dostatkiem... które szczęśliwego starca uwalniały od pensyi. Tatko też najczęściej zbywał na odjezdnym nic nie kosztującym ale rzewnym błogosławieństwem.
Zbiś nie bardzo mu dokuczał, miał tyle zdrowego rozsądku, iż sobie rachował już że skępstwo ojcowskie wyjdzie mu na dobre. W istocie gdy staruszek Bogu ducha oddał, a po pogrzebie przyszło robić inwentarz jego pokoju, od którego klucz zawsze na piersiach nosił, — Zbisio myślał, że wyszukiwaniu pieniędzy nigdy końca nie będzie.
Pokój to był ciemny, z wnętrza okutemi okiennicami obwarowany — pełniuteńki najrozmaitszych rupieci. Na pierwszy rzut oka nic się po tych niepozornych stósach gratów spodziewać nie było można — ale bliższe rozpatrzenie się dowiodło niezmiernej roztropności starca, który tak chował pieniądze, żeby złodziej wkradłszy się nie rychło je mógł zdobyć. Tak np. w garnku pierza pełnym na spodzie leżało w cieple tysiąc czerwonych złotych, w starych łachmanach, w wę-