Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znanym swym snem głębokim... Barański który pono najmniej miał pieniędzy, najgorszą szkapę, a najlepszy humor, pierwszy się śmiać i wydrwiewać począł.
— Żeśmy wszyscy ślicznie wyszli na Zbisławowym weselu, nie ma co powiedzieć! Wracamy per pedes apostolorum i goli jak święci tureccy. Dygowskiego odzienie i koń poszli z naszemi, ale mu choć mieszek został; Żubr choć konia ocalił... my... w koszulach i pieszo. Nie pozostaje tylko się udać w pobożną za grzechy pielgrzymkę do Częstochowy.
— Ale to tak płazem żydowi i złodziejom nie ujdzie! zakrzyknął Zbisław..... ja się pomszczę...
— Na kim? za co? żydowi parę koni ukradli...
Właśnie przed próg wyszedł arendarz lamentujący...
— Ja nieszczęśliwy! nieszczęśliwy! wołał — moich para koni warte były trzydzieści dukatów od siebie rzucając...
— Co ty mi o swych parszywych szkapach będziesz treny rozwodził — zakrzyczał Zbiś — kiedy mnie w koniach, sukniach i pieniądzach, obliczywszy straty wszystkie na parę tysięcy obrano... Twoje konie! kto może mi zaręczyć,