Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj! oj! miejsca dosyć — tylko tam kilka koni pańskich i dwa wozy...
— A kto taki?
— No — co? pan młody ze Żmurek...
Mieszczanin drgnął widocznie, ale rzekł spokojnie.
— Czy nocuje?
— Pewnie że nocuje.
— Tak niedaleko od Lublina?
Żyd ramionami ruszył tylko. — Podróżny się obejrzał w koło, uważnie skinął na Moszka i powoli coś z nim szepcąc odszedł dobry kawał od karczmy. Nie można było słyszeć co z sobą mówili — wkrótce jednak Moszko i on w bardzo jakąś żywą a zajmującą weszli rozmowę. — Odchodzili kilkakroć opodal, jakby dla uniknięcia uszów i podsłuchów, potym wracali nazad, aż nareszcie przyjezdny wódki dostał, obwarzankiem zakąsił, około konia coś poprawił, biedkę nieznacznie zwrócił nazad i po cichu za karczmę ją wyprowadziwszy, zniknął.
Bohaterowie nasi spali i we snach roić coś sobie musieli, bo z izby oprócz chrapania dochodziły do sąsiedniej wykrzyki nagłe, urywane śmiechy, wołania jakby reminiscencye dni ubiegłych... Dopiero nad ranem, gdy mieszkańcy gospody budzili się do życia, w izbie