Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byle awanturka — ja to lubię. Co na półmisku?
— A no, naprzód trzeba wyszpiegować co się z babami stało...
— Jakże tu wyszpiegować? jak? pójdę jak stoję to mi nikt pewno nie powie — rzekł Dygowski — a przebierać się.
— Ot co ci wielkiego — zaczął Tomaszewski, weźmiesz chłopskie albo żebracze suknie, będzie ci do twarzy...
Zaczęli się śmiać, w istocie Dygowski miał taką głowę, żeby się jej ani chłopek ani żebrak nie powstydził. Wyglądał staro i brzydko, na jednym oku skałka, płeć czarna, włos prawie biały, nos i twarz popryszczone — istne straszydło. — Chłop był zdrów, krzepki, wytrwały jak żelazo, a co gorzej strasznie miłosnego temperamentu, więc mu z tym obliczem na świecie bardzo było niewygodnie — ale go żadną sztuką odmienić było niepodobna.
— Wezmę, rzekł Dygowski, dla przyjaźni Zbisia, choćby chłopską sukmanę i żebraczy kubrak — czemu nie! abym tylko mu mógł posłużyć.
Zbisław zerwał się i ściskać go zaczął.
— Tyś mi jeden druh! krzyknął — ale