Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków, które Wojtek pochwycił, nic nie mówiąc i do tabakiery wpuścił.
— Słuchaj — jechał kto tędy dziś nocą ze Żmurek, powozem do Lublina? spytał pan młody.
Chłop głową potrząsł.
— Nie — rzekł — nie, przed północką jechało kilka wozów chłopskich, potem pleban z Żółtej Górki który nocował i do dnia ruszył, w pierwszych kurach przesunęły się podwody z Hajworza i przystały... com im wódki wynosił... a nadedniem ino dwóch konnych ludzi... więcej nikogo nie było...
— Może powóz minął..?
— A choćby i minął? toć ja śpię na przyźbie.. to bym słyszał...
— Ale jakże może być?
— A czy ja to wiem jak może być? rzekł stary dziad — dość że nie jechał nikt... Zbisław spojrzał na Żubra, kiwnęli na siebie i poszli do izby.
— Cóż to ma znaczyć? rzekł cicho pan młody, że one niepojechały do Lublina? więc, dokąd? słyszysz? jak ci się zda?.
Żubr który nie był bardzo bystry głową ruszał.
— Cóż się z niemi stało? hę? jeżeli nie pojechały do Lublina, niemamy i my po co