Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kochał, żeby to było po pańsku i z cudzoziemska, więc u drzwi postawił jak to widział w Niemczech — dwóch rycerzów w całych zbrojach z halabardami... W sali choć ciemno było, ale stół jeszcze zastali nakryty po weselnemu, kwiatkami przyozdobiony... tylko siadaj i jedz... W lichtarzach jarzęce świece zatknięte... Zaraz je też gospodarząc sobie sami poczęli panowie zapalać... Dwóch wydelegowano do kuchni, po kucharza, bo wszystko szturmem brać musiano...
Ludzie się byli pochowali, słysząc hałas i strzały, gdzie kto mógł na strychy, do sadu, w warzywa, po stajniach, a niektórzy słabszego serca, aż na wieś pozbiegali. Dopiero pod szupasem zaczęło się ściągać i ognie na kuchni napalono... W izbie wszystko niemal stało gotowe, tylko wyziębłe, bo weselna uczta miała być wspaniała... Duchem wyrządzono wieczerzę. Nie dość na tym, w stajni na sianie znaleziono muzykę, co się była skryła, i ją też z kąta wydobyto, aby im grała. A że się basetlista opierał, dobrego guza dostał w dodatku, aż mu potym głowę chustą związano, że wyglądał jak plejzerowany...
Na przekorę smutkowi wzięła się taka ochota, że gdy do stołu zasiedli a podano wina, które było wytrawne i tęgie... już by