Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A godziż się to? a godzi! po nocy! najazd na dom szlachecki w ten sposób...
Wtym Zbisław wystąpił.
— Miej waszeć rozum — rzekł — ja tu nie w gościnę przyjeżdżam ale do siebie. Wziąłemże przecie ślub z p. Domicellą, mam świadków... każ waćpan dawać wieczerzę i wina nie skąp, albo nie, prosić nie będę... dostaniemy sami... Ale wara mi się opierać, bo gorzej być może...
Rządzca zoczył p. Bożeńskiego, którego prowadzono pod ręce.
— Panie Starosto — zawołał błagając — a czyż pan w domu wdowim bratowej możesz dopuścić takiej zgrozy? Niechże pan przemówi...
Bożeński nic nie odpowiadając jeno mrugnął na rządzcę, żeby się już nie opierał... A tuż wszyscy na prawo się do jadalni wtoczyli.
Jadalną salę nieboszczyk Bożeński był przybudował sam i wysztyftował misternie, aby i na największą kompanią starczyć mogła... Siadało w niej sześćdziesiąt osób wygodnie... Na ścianach pozbierane portrety rzędem wisiały, kilku królów i familia nieboszczyka... W kącie kredensa wspaniałe od sreber pozłocistych... Że jegomość się w tym