Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ofiar dla człowieka który jest zagadką i zawieść cię może.. Twojego męża ja znam dobrze, był u nas na dworze, patrzałam jak dorastał... zwali go i zowią Szaławiłą... prawda! szalona pałka... bić się, rąbać, awanturę zrobić — nawet jej szukać — o to u niego nie trudno — ale — moja duszko, potrzeba znać ludzi... Piwo co się tak wyburzy i wyszumi, najlepsze... Ty z niego teraz łagodnie, powolnie, dobrocią zrobisz co zechcesz, będzie ci służył na dwóch łapkach. Tamtemu zaś, blondynkowi, kto wie czy byś ty nie potrzebowała służyć całe życie i czyby cię kaprysami nie zamęczał. Ja znam te natury męzkie miękkie i pieszczone, rady sobie z nimi dać nie można, a ci Samsonowie co oślą szczęką biją Filistynów, śpią potym na kolanach dobrodziejki w najlepsze.
Powoli główka Domci podnosiła się od stolika, z oczek łzy osychały, słuchała z uwagą, zamyślona, widocznie ważąc co ma zrobić.
— Zbisław brzydki nie jest... serce ma dobre, burzliwy, prędki ale jak proch spali w momencie i niema nic... Gorszy ten co kawęczy i nudzi bez końca... Ale, jak sobie chcesz moje dziecko... ja nie namawiam na nic, czyń co ci się podoba...