Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej nie zostawić niepomszczoną — odparł stary, trzeba tego przeniewiercę zawstydzić i dać mu zakosztować tego czym on poił drugich...
— A! ojcze kochany — zawołała panna powolnie — z oczyma wlepionemi w ziemię — mścić się nie godzi, bo pomstę Pan Bóg ma w ręku, a w jego prawa człowiek się wdzierać nie powinien. Co do mnie wszakże ja sama zwolniłam go ze słowa... a gdy się zbytnio o krzywdę upominać będziemy, ludzie pomyślą że już dla nas ten jeden człowiek na świecie.
Strukczaszy z oczyma łzawemi patrzał na córkę.
— Trzeba nam, rzekł — stanąć mu oko w oko, w dostojnym domu, i pokazać że się go nie sromamy. We czwartek będzie on, z mniemaną żoną swą u księżnej, jak nam oto pan Stanisław donosi, pojedziemy i my.
— My? mój ojcze — nie! stanowczo rzekła Aniela — wam ja rozkazywać nie mogę, ale za siebie prosić będę, abym nie jechała — po co? Wstydliwa dla kobiety rzecz uganiać się za przeniewiercą... a dla mnie on już dziś — niczym... Ja go nie znam...
Starzec głową pokiwał. — Ja cię musić nie będę — niezechcesz: nie pojedziesz, co