Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzaj go? patrzaj? już i ten mi będzie palcem kiwał pod nosem?...
Odwróciwszy się nagle zawołał Starosta... Jest tu komu świat gubić?
Staszek się nadął.
— W moim własnym domu, będzie mi takie rzeczy mówił?? Słyszeliście co podobnego...
Horwat się gorżko uśmiechnął
— Żegnam pana — rzekł.
— Do nóg upadam! odparł stryj z rękami w kieszeniach. — Skłonił się nisko. — Do nóg upadam, pod stopki się ścielę... Uniżony!
Horwat wziął za klamkę, odwrócił się jeszcze.
— A jeśli losy mi poszczęszczą, dodał, zobaczemy się, panie Starosto, zobaczemy, inaczej, w trybunale... w trybunale!
— Patrzajcie go! trybunałami mnie straszy! o! miły chłoptaczek!... To wiedzże Staszku, ptaszku... że Zbisław cię pożył męstwem i zabiegliwoscią, a ja ci się też nie dam zjeść w kaszy... bom twardy... bom twardy...
— Byłeś waćpan jednak miękki w rękach pana Zbisława... rzucił Horwat z proga.
— Ale twoje zęby mnie nie ugryzą! ku-