Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak? albo to moja rzecz! zawołała Domcia — to wasza! wy obmyśleć musicie i wykonać. Filipina poczciwa ułatwi porozumienie.
Jeszcze rozmowa ta przedłużała się cichemi szeptami, gdy powracającemu z pojedynku gospodarzowi nadbiegł jego chłopak postawiony na straży koło domu donieść, że u okna jejmości ktoś bodaj czy nie z panią po cichu rozmawia.
Zbisław nakazał milczenie, skinął na dwóch czy trzech swoich, dał rozkazy, i poczęli obchodzić dom tak, ażeby podejrzanego owego pochwycić. I byli by go wzięli na pewno, gdyby Filipina stojąca z tyłu za panią, przemykających się osób w krzakach nie postrzegła, uderzyła tedy na trwogę. Horwatowi nie trzeba było dwa razy tego mówić, rzucił się jak oparzony. A w tym rozległo się zewsząd
— Łapaj złodzieja! kto żyw! komu Bóg miły, łapaj!
Na ten odgłos z domu, z kuchni wybiegli ludzie i dawaj gonić. — Puścił się Horwat tak szczęśliwie że ich wyminął, a wielkim trafem miał konia okulbaczonego za płotem, którego mu chłopiec zapłacony ze wsi trzymał.
Rznął się więc przez krzaki do konia na prost, słysząc pogoń za sobą i wołanie. Ani