Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że go spoczywającego tu zachwycił przyjazd państwa młodych niespodzianie... Biedaczysko drżał ale kochał i Domcia dowiedziawszy się o nim przez Filipinę kazała mu koniecznie pod okno przyjść rozmówić się z sobą.
— To szczęście że waćpan tu jesteś! szepnęła — widzisz co się dzieje... Ten zbójca wdarł się na zamek, zmusił mnie jechać z sobą...
— A pani zgodziłaś się!
— Musiałam dla oszczędzenia matki, ale żyć z nim nie chcę i nie będę, żoną jego nie jestem... Rób co chcesz... ale potrzeba mnie z rąk jego uwolnić — pojadę do Lublina do Brygitek i rozwód rozpocznę... Daj znać stryjowi...
— Starosta wam nie pomoże...
— Dla czego? spytała Domcia.
— Bo już mu ten zbój dał naukę. Sądząc że on o waszym schronieniu wie i że naciśnięty wydać musi, pochwycił go z własnego domu i więził póty, póki się nie przekonał że mu nic powiedzieć nie mógł. Starosta ledwie się z rąk jego wyrwawszy, przysiągł mu że się do niczego mięszać nie będzie.
— No, to się obejdziemy bez stryja. Na was wszystko.
— Ale jakże tu począć?