Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No — ja za zamek do wieczora odpowiadam... A! niechby przyszli... niechby przyszli, tak bym ich tu oporządził, żeby starego Chrapskiego popamiętali...
— No, więc mianuję waści dowódzcą zamkowej załogi, smutnie uśmiechając się rzekła pani dając rękę do pocałowania ekonomowi — ale, mój Chrapciu, cicho... nie robiąc z tego niepotrzebnych plotek... rozumiesz...
Chrapski jak stał zawrócił ku narożnej baszcie dla obmyślania i przygotowywania do obrony, a panie weszły do zameczku. Naprzód sień była flisami szaremi wyłożona przestronna, z której wschody po obu stronach pięknie zatoczone wiodły na pierwsze piętro... Na dole były tylko składy, mieszkania dla służby i poczęści puste sale... Na górze wszystko utrzymano w porządku i choć się to postarzało miłym było dla oka. W całym pałacyku drzwi wszystkie białe ze złoceniami jeszcze dość świeżo wyglądały, ściany poopasywane były drzewem, poociągane materyami, ozdobne w lustra, obrazy, naddrzwi malowane, szklanne pająki i meble staroświeckie dobrze zachowane.
Można się tu było sądzić o sto lat cofniętym w czasy Kazimierza, Michała, Sobieskiego... Domcia skakała z radości szląc buziaki sta-