Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się wytłómaczył ze spraw swoich, oddał Dorocie funcik z pieprzem, nad którego taniością i gatunkiem wydziwić się nie mogła, i z westchnieniem usiadł, zeznając, że pana Tadeusza nie rozumie i nie wié, co się z nim dziać może.
— Jeśli chcesz wasanna — dodał z przekąsem — poprobuj jutro sama, może czego dojdziesz?
Dorota ruszyła ramionami.
— Daj mnie pokój! — odpowiedziała — dobrze tylko i to, żeś taki dobry sklep odkrył; jak mi czego będzie potrzeba, to do niego pójdę, bo po pieprzu wnoszę, że tam taniéj jak gdzieindziéj.
Najdziksze więc robiąc domysły, słudzy pozostali w niewiadomości obrotów swojego pana, a jak w początku jego postępowanie zdawało im się bardzo dziwne, tak późniéj przywykli do jego wycieczek całodziennych, że przestali się niemi niepokoić. Tadeuszek zaś najregularniéj znikał zrana bardzo i nie powracał aż późnym wieczorem, coraz mniéj przebywając we dworku, w którym dwoje tylko starych samotnie życie pędziło.
W kilka tygodni Dorocie potrzeba było różnych ingredyencyj kuchennych i z koszykiem udała się do sklepiku Falkowicza dla zakupienia ich. Niemniéj jak Macieja zdziwił ją osobliwszy milczący kupiec, zawsze prawie obwinięty chustką, śniadéj płci i siwych włosów, niecierpliwy, pół słowy zbywający, ale sumienny w przedaży, wadze i cenie. Żadnym sposobem nie udało jéj się zawiązać z nim rozmowy; ale z kilku jego wyrazów stłumionym wyrzeczonych głosem, Dorota zmieszana zdawała się rozpoznawać zmieniony, a przecież znany jéj dobrze dźwięk głosu. Wzruszona i niespokojna, jęła się przypatrywać, siedziała długo, szpiegowała nowego przemówienia, ale już Falkowicz ust nie otworzył i choć ciągły był napływ potrzebujących, ciągła sprzedaż towaru, zbywał przychodniów milczeniem. Dorota stała drzwiami zasłoniona długo i próżno przypatrywała się przez szparę starcowi i pojąć nie mogła, co się jéj przymarzyło.
W istocie dziwne miała przywidzenie; zdało jéj się, jakby słyszała wykrzywiony niezręcznie, stłumiony umyślnie głos Tadeusza; ale sama się z tego potém śmiała, tłómacząc sobie dziką myśl swoim niepokojem o wychowańca. Falkowicz był tak stary i siwy, śniadéj płci, niski, gruby! A wreszcie cóż być mógł za stosunek kupca z dzieckiem rodu Siekierzyńskich! Tylko widziany kilka razy i znikający w téj kamienicy Tadeusz dawał do myślenia Dorocie... że kryjówka młodego człowieka i ten głos osobliwszym sposobem w jedném się miejscu zbiegły.
Wróciwszy, nie wspomniała o tém, co się jéj przysłyszało, Maciejowi; byłby ją wyśmiał, ale z różnych poznak wnioskując i my-